Strony

sobota, 27 października 2012

The Flaming Lips - Yoshimi Battles the Pink Robots



O formacji The Flaming Lips nie jestem w stanie zbyt wiele powiedzieć. Nie znam zbyt wielu ich singli, nie potrafiłbym wymienić ich członków bez pomocy internetu. Wiem za to jedną rzecz - ich płyta z roku 2002 zatytułowana Yoshimi Battles the Pink Robots kopie tyłki.



* * *

Album ten jest pełen psychodelicznego, melodyjnego grania, które może niektórym kojarzyć się z dziełami czołowych twórców lat 60., kiedy to każdy i jego matka latali w diamentowym niebie razem z Lucy na kwasie. Jednak nowoczesna produkcja i brzmienie płyty (wszechobecne syntezatory i elektroniczna atmosfera) sprawiają, iż słychać, że członkowie zespołu starają się osiągnąć coś więcej niż jedynie kopiować stare schematy i melodie poprzednich pokoleń i coś od siebie dodać do tej psychodelii. Zdecydowanie można tę muzykę nazwać muzyką neo-psychodeliczną - odwołania do psychodelicznego rocka sprzed 50 lat są ewidentne, jednak eksperymentalne zacięcie, tak przecież ważne w tym gatunku, jest również oczywiste od pierwszego przesłuchu płyty i objawia się w pomysłowym użyciu tekstur dźwiękowych i modyfikacji brzmienia instrumentów, nie tylko syntezatorów, ale nawet tak standardowych instrumentów, jak gitara akustyczna.


"The test begins... NOW!" - tak rozpoczyna się ten album. I już od samego początku wita nas energiczny Fight Test, który jest utworem dość prostym w charakterze jak na ten album. Ale nie znaczy to, że jest gorszy od innych. Jest to dość popowe granie ze stałym rytmem perkusyjnym, które jednak wyróżnia się przez dość charakterystyczne dla wydawnictwa warstwy syntezatorów, które tworzą świetną, nietypową atmosferę, która będzie nam towarzyszyła od początku do końca. Najlepszym i najbardziej niezapomnianym momentem jest zdecydowanie prowadzenie dwóch melodii równolegle pod koniec utworu - refrenu i zwrotek. W końcu pojawia się dźwięk publiczności, a głos z początku obwieszcza: "The test is over... NOW!".


Następuje płynne przejście do mrocznie brzmiących syntezatorów kolejnego, spokojniejszego utworu, o pokręconym tytule One More Robot/Sympathy 3000-21. Pomimo wyraźnie zarysowanej linii perkusyjnej i basowej, utwór jest bardziej melancholijny i klimatem po części zapowiada późniejszą część płyty. Ale można tu mówić o nudzie czy całkowitym zatrzymaniu dynamiki piosenek. Szczególnie w refrenie, zaakcentowanym przez dodatkową partię rytmiczną, sytuacja się ożywia, lecz molowa melodia i smutno brzmiący głos Wayne'a Coyne sprawiają, że utwór nie staje się nagle jakiś mocno wesoły. Po głównej części piosenki powraca motyw syntezatorowy z początku i rozwija się przywodząc na myśl wstawki orkiestrowe z wydawnictwa Days of Future Passed grupy The Moody Blues. Po chwili syntezatorowa orkiestra ucicha i mamy krótką przerwę między utworami.



Utwór tytułowy jest w dwóch częściach, które nie są ze sobą związane ani w warstwie muzycznej, ani tekstowo (drugi utwór jest instrumentalny).  Yoshimi Battles the Pink Robots, Pt. 1 to melodyjna piosenka z przyjemnym klimatem i jeden z najpopularniejszych utworów z albumu. Wszechobecne vibrato nadaje tej prostej tak naprawdę piosence wyjątkowo psychodelicznego charakteru, a w połączeniu z czystym, lekko naiwnie brzmiącym wokalem Wayne'a Coyne śpiewającym bardzo naiwny tekst tworzy się utwór, którego można słuchać w kółko, z przyjemnością. To tutaj poznajemy tytułową bohaterkę albumu, która tak naprawdę pojawia się tylko w dwóch tytułowych utworach, Yoshimi, która ma czarny pas w karate i ma za zadanie pozbyć się różowych robotów. Wielu ludzi doszukuje się w tej płycie większego konceptu, do tego stopnia, że powstaje obecnie musical oparty na niej i innych utworach z tego okresu twórczości The Flaming Lips, jednak trudno jest go wyczuć poza dwiema częściami utworu tytułowego i jeszcze może, lekko na wyrost, pierwszymi dwiema piosenkami na wydawnictwie. Ale czy to ważne tak naprawdę? Ja w dyskusję na temat konceptualności albumu nie będę się wdawał bardziej. Wracając do samego utworu: jest to piosenka urzekająca, od której kipi czymś, co można opisać najlepiej "pozytywną melancholią". Jest to określenie, które będzie pasowało do wielu innych utworów na wydawnictwie, tak w ogóle...

Jednak jeśli pierwsza część utworu tytułowego może zostać opisana jako pozytywnie brzmiąca i lekko się snująca,  Yoshimi Battles the Pink Robots, Pt. 2 to zupełnie inna bajka. Oczywiście dalej słychać tu tę "tęczową psychodelię", ale jest ona tutaj ciut mroczniejsza. Nie jest to żaden ambient Briana Eno z albumów Davida Bowie, nie zrozumcie mnie źle - ale jednak niskie, złowrogo brzmiące syntezatory, schodząca linia basu, krzyki ekscytacji sprawia, iż instrumental ten brzmi jak zupełne przeciwieństwo pierwszej części - tu jest bardzo żywo i ekscytująco, choć też trochę złowrogo. A ta syntetyczna otoczka sprawia, że całość brzmi, jakbyśmy naprawdę mieli do czynienia z zapisem dźwiękowym walki Yoshimi z różowymi robotami. Dźwięki widowni klaszczącej z radości i zachwytu na koniec wydają się mówić, że nasza bohaterka wygrała tę bitwę.


Kolejnym utworem jest powolny, melancholijny In the Morning of the Magicians, w którym Coyne ponownie może się znowu popisać swoim czystym wokalem. Jednak nie będę kłamał - najlepszym elementem tego utworu są części instrumentalne, w których żaden instrument nie wychodzi zbyt mocno na prowadzenie, trudno nazwać którąkolwiek z nich solówką w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, jednak są to mocno klimatyczne przerwy, których nie bałbym się nazwać wręcz idealnie brzmiącymi. Lekko funkująca linia basu a na jej tle pejzaż dźwiękowy, który jest odbiciem klimatu całego albumu. Właściwie to można by nazwać tę piosenkę całą płytą w pigułce. A jednak - nie jest to utwór, który bym polecił każdemu jako pojedynczego przedstawiciela całego wydawnictwa... Ale do tej piosenki dojdziemy wkrótce.


Ego Tripping at the Gates of Hell to ponownie klimatyczna, nostalgicznie brzmiąca ballada (choć żywsza od Poranka Magików), która jednak poza atmosferą zbyt wiele nie jest w stanie zaoferować. Z tych melancholijnych fragmentów albumu ten jest zdecydowanie najbardziej bezpłciowy i ma najmniej do zaoferowania. Nie znaczy to, że jest to zła rzecz per se - wiele zespołów dałoby się zabić, by tak atmosferyczną i przyjemnie brzmiącą rzecz mieć w swojej dyskografii. Jednak biorąc pod uwagę to, co panowie nam oferują na reszcie tej płyty - to przelatuje sobie beznamiętnie.

Nie do końca hipnotyzujące Are You a Hypnotist?? kontynuuje nienajlepszą passę wydawnictwa, choć tu jest już lepiej, zdecydowanie. Mellotronowe chóry otwierają utwór, dając ogromne nadzieje, które jednak nie do końca są zaspokojone. Motyw gitarowy, przywodzący trochę na myśl Subterranean Homesick Alien zespołu Radiohead, ciągnie się razem ze zwrotkami i kiedy już słuchaczowi się wydaje, że tu też będzie dość słabo, wchodzi refren i ocena piosenki może niektórym zwrócić się o 180 stopni. Refren tej piosenki, z niskimi syntetycznymi dźwiękami i pięknym klimatem (to chóralne zakończenie!) to jeden najlepszych fragmentów tego albumu. Pozostaje jedynie wyrazić smutek, że zwrotki nie dorównują poziomem. Choć ponownie - monotonia strof może przypaść wielu do gustu, bo to naprawdę dobrze brzmiąca i wyprodukowana rzecz, jednak do mnie zupełnie, niestety, nie trafiają.

Kolejną piosenką jest It's Summertime. Pomimo "skaczącego" początku basowego (a może jednak elektronicznego?), utwór ten jest kontynuacją trendu spokojniejszych piosenek. Tutaj jednak melodia oraz atmosfera znowu wracają do poziomu, do którego można było się przyzwyczaić w ciągu pierwszej połowy płyty. Nawet jeśli tytuł mógłby wskazywać na słonecznie brzmiącą piosenkę, to on i pojawiające się tu i ówdzie śpiewy ptaków nie są w stanie uletnić tej jednak jesiennie i melancholijnie brzmiącej piosenki. Pięknie wykorzystane syntetyczne smyczki, ciekawy beat z automatu perkusyjnego oraz gitara akustyczna tworzą solidne fundamenty, na których można było postawić tę jakże przyjemną ścieżkę. Jednak głównym wyróżnikiem tego utworu z tłumu innych jest właśnie ten skaczący motyw, który pojawia się ponownie w wyrazisty sposób pod koniec piosenki, kiedy wszystkie pozostałe elementy aranżacji odchodzą w dal i pozostaje tylko on i automat perkusyjny.



W końcu przychodzi czas na prawdopodobnie najlepszą rzecz na tym przecież i tak bardzo dobrym wydawnictwie: Do You Realize??. Piosenka ta jest wyjątkowo pogodna i bije od niej ekstremalnie psychodeliczna, można by rzec "tęczowa" aura. Bogata aranżacja, upakowana po brzegi skompresowanymi bębnami i gitarami akustycznymi, oraz całymi warstwami syntezatorów, stanowi rewelacyjne tło dla wokalu, który śpiewa tekst, który, choć nie do końca wesoły, jest przepełniony pozytywną energią, z łyżeczką goryczy dodaną do receptury:

Do you realize - that everyone you know
Someday will die...

And instead of saying all of your goodbyes - let them know
You realize that life goes fast
It's hard to make the good things last
You realize the sun doesn't go down
It's just an illusion caused by the world spinning round

Tekst w sposób idealny łączy się z muzyką, tworząc niezwykle piękne połączenie, które nie jest zbyt często spotykane w muzyce. Aż szkoda, że utwór nigdy nie stał się hitem - jego pokręcona, lecz przyjemna atmosfera aż się prosi, by zaprezentować ją szerszej publiczności. Co prawda powstał dość ciekawy teledysk, ale fakt, iż dowiedziałem się o tym w czasie pisania tej recenzji chyba dość sporo mówi o jego popularności... Gdybym miał wybrać jeden utwór, którym miałbym zachęcić kogoś do poznania albumu, Do You Realize byłoby pierwszym wyborem. Bijąca od niego przyjemna aura w połączeniu z nutką melancholii i nostalgii idealnie oddaje to, co najlepsze w tej płycie.

Pogodny klimat jest kontynuowany przez balladę All We Have is Now. Jednak tutaj jest bardziej melancholijnie, wolniej i trochę bardziej stonowanie, niż w poprzedzającym ją utworze. Jest chyba nawet jeszcze bardziej balladowo niż w poprzednich wolniejszych piosenkach. Nie oznacza to jednak, że nagle panowie z The Flaming Lips wzięli jedną gitarę akustyczną i stworzyli powolnego, folkującego szlagiera na ogniska. Jak to typowe dla tej płyty, warstwa muzyczna jest bogata i obfitująca w syntezatory. Efekty dźwiękowe i pejzaże elektroniczne są obecne i brzmią świetnie. Wraz z In the Morning of the Magicians to chyba najbardziej udana bardziej melancholijna niż nie piosenka na wydawnictwie. Po żywszym Do You Realize ścieżka ta jest w pewnym sensie hamulcem przed samym końcem albumu, gdyż na wydawnictwie jest już tylko jeden inny utwór.

Instrumentalne Approaching Pavonis Mons by Balloon (Utopia Planitia) to godne zakończenie tej neo-psychodelicznej jazdy. O ile część druga utworu tytułowego była instrumentalem żywym i energetycznym, tak tutaj mamy kontynuację trendu obecnego w drugiej połowie płyty, gdzie następowało lekkie stonowanie charakterów utworu. Pierwsze skrzypce grają tutaj gitara elektryczna oraz trąbka, a ta druga brzmi, pasując tym samym do tytułu utworu [Pavonis Mons to wulkan na Marsie], kosmicznie. Cały klimat przypomina instrumentalne wyprawy panów z Pink Floyd sprzed Ciemnej Strony Księżyca, choć tu jest bardziej bogato pod względem aranżacyjnym, brzmienie jest nowocześniejsze i całość jest bardziej zorganizowana. Ale to chyba nawet i lepiej. Bądź co bądź, utwór ten brzmi świetnie i całkiem zrozumiale dostał w 2003 roku Grammy w kategorii Best Rock Instrumental Performance.

Podsumowując: Yoshimi Battles the Pink Robots to niezwykle przyjemna neo-psychodeliczna blisko 50-minutowa podróż, od której trudno się oderwać, bo bogactwo melodii, aranżacji i tekstów (które polecam czytać w czasie słuchania płyty, gdyż są naprawdę tego warte) sprawiają, że słuchacz nawet w chwilach, kiedy ma już stracić zainteresowanie zawsze wróci po chwili do słuchania. Nawet jeśli w połowie następuje lekki kryzys, to pod koniec album znowu w pięknym stylu wraca do formy i panowie z The Flaming Lips ponownie udowadniają, że są w stanie grać muzykę świetną, melodyjną, ciekawą i wciąż zaskakującą czymś ciekawym.

The Flaming Lips - Yoshimi Battles the Pink Robots
4/5






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz