Strony

sobota, 5 stycznia 2013

Vomitron - No NES for the Wicked

Gry na NES-a, czy jak kto woli Pegasusa, to było to! Żadnych specjalnie wyrafinowanych historii, brak zapierających dech w piersiach grafik... a jednak satysfakcja z gry w nie była bardzo często ogromna. Z dzieciństwa pozostał mi głęboki sentyment do 8-bitowych popierdywań, które uchodziły na tej konsoli za muzykę i, nie ukrywam, całkiem lubię od czasu do czasu posłuchać sobie tematów muzycznych z Super Mario Bros. czy Contra, albo zapuścić sobie muzykę z gatunku chiptune, która ma ten styl emulować. Jednak album No NES for the Wicked wcale nie chce udawać brzmienia tamtych dźwięków - Vomitron, a właściwie Peter Rutcho, na tej płycie przeniósł melodie znane nam z gier na tę klasyczną bądź co bądź konsolę i zaprezentował je w zupełnie nowej, metalowej aranżacji. Jak udał mu się ten eksperyment?

W sumie całkiem nieźle. Vomitron scoverował muzykę z 8 gier i od razu można powiedzieć, że nie ma wśród nich muzyki z żadnej z gier z Mario. Wątpię, aby wielu słuchaczom to przeszkadzało w jakimś strasznym stopniu, ale nawet na oficjalnej stronie jest to wspomniane, w formie żartobliwego "cytatu" z recenzji. Ale co do utworów faktycznie znajdujących się na płycie... 

Najkorzystniej wypada metalowa wersja Contry. Ta gra pełna testosteronu i  w której strzelało do wszystkiego, co ruszało się na ekranie aż prosi się o soundtrack pełen przesterowanych gitar, szybkich riffów i pełnej mocy perkusji. I wersja Vomitrona tak właśnie wygląda - gdyby ktokolwiek postanowił stworzyć remake tej gry obecnie, powinien bardzo mocno się zastanowić, czy nie wykorzystać właśnie tej wersji muzyki do niego, bo wychodzi naprawdę zachwycająco. A wykorzystanie na samym początku zsamplowanego dźwięku z menu gry z NES-a to czysty geniusz i dzieciństwo wracające do człowieka w ciągu jednej sekundy  Muzyka z obu części gry The Legend of Zelda wyszła również świetnie. Jest gitarowo, ale jednocześnie epickość, jaką miały motywy z tych gier w oryginalnych wersjach (aż chciało się wykrzyknąć "Ruszajmy na przygodę!") jest zachowana, jeśli nawet nie spotęgowana przez mięsiste riffy. Wieńcząca wydawnictwo Castlevania również brzmi wspaniale, w dodatku brzmi, jak to na zwieńczenie płyty przystało, epicko, jak progresywne epiki, w których nie wiadomo, co się dzieje, ale dzieje się wiele. Zachowany został dość horrorowy klimat, jaki miała muzyka w oryginalnej grze, a zachowanie oryginalnego charakteru jest wbrew pozorom niewiarygodnie trudne przy tworzeniu zupełnie nowych przeobrażeń takiego materiału. Tutaj jednak wychodzi to świetnie.

W Ninja Gaiden: Acts 1-3 i Acts 4-6 daje o sobie znać fakt, iż Rutcho to nie tylko świetny gitarzysta, ale także niezwykle kompetentny klawiszowiec. Obie ścieżki, ze swoimi bardzo częstymi zmianami charakteru i motywów najbardziej, wraz z Contra, brzmią jak progresywny metal. Aż dziw, że takie Dream Theater nigdy nie wpadło na pomysł scoverowania takich utworów z NES-a na jakimś koncercie czy nawet płycie. Na szczęście Vomitron wypełnia tę lukę. Na nieszczęście muzyka z Ninja Gaiden w tej wersji staje się męcząca i nawet nużąca słuchacza na dłuższą metę, ale dzięki Bogu zostały na płycie rozdzielone, przez co monotonia nie jest przeraźliwa i przytłaczająca. Pozostałe dwa utwory główne, Double Dragon oraz Blaster Master, trudno wychwalać w samych superlatywach, cierpią raczej na to samo, na co cierpi w mniejszym jednak stopniu Ninja Gaiden - są zdecydowanie za długie i co gorsza nie ma specjalnie pomysłu, jak je sformalizować i połączyć w porządną całość.

Na płycie jest również intro, Filtered Blow, które poza charakterem humorystycznym (pamiętacie to dmuchanie w kartridże i to wkurzenie, gdy nie działały?) nic sobą specjalnie nie reprezentuje ale stanowi OK początek do płyty, oraz 5 miniaturek bazujących na muzykach z Tetrisa. Kalinka to szybka, zaakcentowana syntezatorami wersja rosyjskiej piosenki, Troika, brzmiąca jak wariacja na temat również zawartej na albumie Korobeyniki, które rozpoczyna się, od gitary akustycznej, która nigdzie indziej na albumie nie występuje, Bradinski uzupełniona efektami dźwiękowymi z samej gry i The Soviet Mind Game, która wzięła swój tytuł od nazwy Tetrisa w wersji Tangen. Wszystkie stanowią całkiem przyjemne, niezobowiązujące przerywniki, które mijają jednak w większości niepoztrzerzenie, w mgnieniu oka.

No NES for the Wicked jest głownie gratką dla fanów gier z lat 80., ale może przypaść do gustu słuchaczom metalu progresywnego i power metalu. Muzycznie większość utworów stoi na wysokim poziomie, ale nawet te, które trochę niedomagają w tej sferze są wykonane bardzo kompetentnie, z dużą ilością powera. Ale nie oszukujmy się: osoby, które nie czują nostalgii do tamtych gier nie będą raczej w stanie zachwycić się tym wydawnictwem całkiem, ale przecież nie o to tu chodzi, aby każdemu dogodzić. Album ten ma dogodzić pewnej niszy, a to mu wychodzi rewelacyjnie.

A, i na okładce są cycki. DZIESIECNADZIESIEC.

Vomitron - No NES for the Wicked
3.5/5


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz